Ja to zrobiłaś, że masz męża?!

Wszechświat zawsze daje nam to, czego naprawdę pragniemy. Ale tylko wtedy, kiedy jesteśmy gotowi to przyjąć. Mówicie, że próbowaliście setki razy? Mówicie, że udało się z dodatkową kasą, albo z innymi drobnostkami, ale w wielkich sprawach to nie działa, a już zwłaszcza w sprawach miłosnych? Nic podobnego. Przetestowałam na sobie. Działa bez zarzutu.

Nie miałam specjalnego powodzenia w miłości. Sądziłam, że to dlatego, że trudno mnie nazwać klasyczna pięknością. Dzisiaj wiem, że to najgłupszy powód, jaki może nam wmówić ego. Mimo to wówczas przypominałam większość z was, dziewczyny. Czułam się niewystarczająca. Za mało mądra, sprytna,  zdolna, ładna, seksowna, interesująca… wstawcie tu co chcecie. Ale byłam wystarczająco uparta.
Po pewnym kursie, na którym byłam, postanowiłam przyciągnąć miłość. Oczywiście wcześniej też próbowałam setki razy, bezskutecznie. Tym razem przeanalizowałam kolejną gotową metodę i postanowiłam… zrobić to po swojemu.  Stosowałam co prawda wizualizację w oparciu o poznany nowy sposób, ale nie całkiem ściśle. Wprowadziłam kilka drobnych zmian na własny użytek, ale ram czasowych postanowiłam się trzymać. Zalecenie odgórne było takie, żeby wizualizować minimum 30 dni. Po miesiącu prośba miała się zrealizować.
A więc wizualizowałam i to dość intensywnie, kilka razy dziennie i w każdej wolnej chwili. W autobusie, w przerwie na kawę, w kolejce w banku. Miłość przyszła do mnie po dwóch tygodniach. Przyjechała 1000 km, gnana nieznaną potrzebą znalezienia się w Gdańsku.
A było to tak: Mój dzisiejszy mąż, obywatel Ukrainy, postanowił wyjechać za granicę do pracy. Padło na Danię. Oferta bardzo atrakcyjna, wizja zarobku w obcej walucie podsycała chęć wyjazdu. Wszystko było ustalone i opłacone. Ale niestety, okazało się oszustwem.
Nasz bohater miał siostrę, mieszkającą od wielu lat w Warszawie, ale uparł się, że nie jedzie do Polski, a zwłaszcza do starszej siostry. Namawiali go jednak na ten wyjazd, namawiali i namawiali... W końcu zgodził się, ale tylko do Gdańska. Dziś twierdzi, że nic nie wiedział o tym mieście, ale coś mu się podobało w brzmieniu nazwy. I... niespodziewanie trafiła się oferta pracy na stoczni w Gdańsku. Niewiele myśląc spakował się i pojechał.
Po długiej podróży trafił do biura, w którym siedziałam ja. Siedziałam znudzona i zmęczona kolejnymi facetami, którzy czegoś chcą, a ja połowy nie rozumiem, bo mówią w obcym języku. Zresztą Ci, którzy teoretycznie mówili po polsku (teoretycznie, gdyż w praktyce różnie bywa… branża budowlana, rozumiecie…) Dziewczyna w firmie pełnej robotników płci męskiej nie ma łatwo, więc trzymałam ich na odległość kija. Bardzo długiego.
Mój przyszły mąż wydał się sympatycznym i zabawnym człowiekiem, który mimo mojej generalnej niechęci, wzbudził sympatię. Niechęci do pracowników w ogóle, nie ze względu na pochodzenie, żeby była jasność. Nie złamało to jednak mojego dystansu, co to, to nie.  Zebrałam dokumenty, podpisałam co trzeba i powróciłam do swoich innych obowiązków. Chociaż nieco… wzburzona.
Ponieważ zainteresowanie, które we mnie wzbudził (a ja w nim, jak później opowiadał) nie wystarczyło by nawiązać znajomość, Wszechświat posunął się do bardziej drastycznych środków. Kilka dni później, z samego rana, zadzwonił telefon ze stoczni. Jednemu z pracowników żelazny opiłek wbił  się w oko. Oczywiście to nie ich problem, więc nieszczęśnika wysyłają do biura. Ja się domyślacie nieszczęśnikiem był mój przyszły mąż.
Chcąc, niechęcąc zjawiłam się w biurze godzinę wcześniej, znalazłam najbliższego okulistę i wraz z koleżanką, zawiozłyśmy naszego poszkodowanego na zabieg. Moja koleżanka już wcześniej uznała, że to miły facet, a ponieważ nieustannie wszystkich swatała, usiłowała w poczekalni wypytać go czy ma partnerkę, a jeśli nie to czy jej poszukuje. Mrugała przy tym porozumiewawczo do mnie, co wprawiało mnie w kompletne zawstydzenie.
Jako, że pracowałam wystarczająco długo,  żeby co nieco rozumieć z obcej mowy naszych wschodnich pracowników, zostałam wysłana do gabinetu w charakterze tłumacza. Pani doktor uznała, że pacjent jest moim bliskim znajomym, może nawet bardzo bliskim, co wniosłam po tonie rozmowy.  Nic nie wyjaśniając, wysłuchałam zaleceń dotyczących zmian opatrunków, kiwając grzecznie głową. Co mi tam, potem jakoś przetłumaczę. Na migi nawet. Ręką, nogą, głową.
Po powrocie do biura nasz bohater postanowił jednak prosić mnie o pomoc. Powinnam odmówić. W każdym innym przypadku pewnie bym tak zrobiła. No bo to czego to podobne, żeby się spoufalać z pracownikiem i jeszcze za pielęgniareczkę robić… Zresztą nie rozumiem połowy z tego co on mówi! Ale zgodziłam się. Do dziś nie wiem czemu.
Tego wieczoru po zmianie opatrunku zaczęliśmy rozmawiać. Nie wiem w jakim języku, ale wszystko było jasne i zrozumiałe. Przegadaliśmy całą noc i były to najbardziej zajmujące dyskusje, jakie prowadziłam od… bardzo dawna. Obydwoje wiedzieliśmy, że to nie przypadek.
Dziś jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, mamy małego synka. Nie jest jak w bajce, ale wiemy, że cokolwiek by się nie działo jest z nami prawdziwa Miłość.

Niedawno znajoma napisała do mnie wiadomość z pytaniem: „Jak to zrobiłaś, że masz męża?”. Odpisałam: „Zaprosiłam miłość do swojego życia”.
Czego życzę serdecznie i Wam!
Osoby zainteresowane tarotem partnerskim, szukaniem przyczyn niepowodzeń w miłości metodami na jej przyciągnięcie do życia zapraszam na stronę www.czarodziejkausmiechu.pl i na swojego fanpage’a https://www.facebook.com/CzarodziejkaUsmiechu/


Komentarze

  1. Przeczytałam Twój artykuł. Czy można próbować zaprosić do swojego życia konkretną osobę poprzez wizualizowanie o niej i byciu z nią czy nie wolno wizualizować w kierunku konkretnej osoby?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z szacunku dla wolnej woli drugiego człowieka nigdy tego nie robimy. Przyciągamy wyłącznie energie miłości, uczucie. Przyjdzie do nas wraz z najbardziej odpowiednią osobą.

      Usuń

Prześlij komentarz